Czemu leniwy? A bo 10 dni już upłynęło niby, a na blogu żadnego wpisu nie ma… Pogoda jak w marcu: leje, tony błota, szaro, zimno i wilgotno. No ale 2018 się podobno zaczął, więc chociaż coś trzeba napisać.
Samego nadejścia owego nie świętowaliśmy jakoś specjalnie, bo i jaki jest sens świętowania losowego dnia zaczynającego źle obliczoną ilość lat od narodzenia Chrystusa? Sama data Nowego Roku jest dziełem przypadku. Słońce, ani układ planet Układu Słonecznego nie wysyłają żadnych sygnałów, że akurat 1 stycznia zachodzi przemiana nakazująca zmianę roku.
Do 153 r. p.n.e. nowy rzymski rok urzędowy zaczynał się w marcu (konkretnie w Idy marcowe, ok. 15), bo wtedy urzędy obejmowali rzymscy konsulowie. Ale w 153 r. p.n.e. wybuchło w Hiszpanii powstanie, trzeba było wysłać natychmiast wojska. Na czele wojska powinien był jednak stanąć przynajmniej jeden konsul. Do 15 marca brakowało prawie 4 miesięcy. Armia rzymska w Hiszpanii bez pomocy nie była w stanie tyle wytrzymać. Wyjście z sytuacji znalazł jeden z senatorów, który zaproponował, aby przyśpieszyć oficjalny początek roku wybierając konsulów wcześniej. Wybór padł na 1 stycznia, czyli Kalendae Januariae. Propozycję senatora przyjęto, łamiąc wielowiekową tradycję. Dlatego nowa data przyjmowała się z oporem. Dopiero Juliusz Cezar zadekretował obowiązek honorowania 1 stycznia jako początku roku, przy okazji reformy kalendarza (tzw. kalendarz juliański). Nowy Rok przyspieszono, ale nazwy miesięcy zostały:
September, czyli siódmy, jest dziś dziewiąty.
October, czyli ósmy, jest dziś dziesiąty.
November, czyli dziewiąty, jest dziś jedenasty.
December, czyli dziesiąty, jest dziś dwunasty.
A data też nie ta, bo Dionizjusz Mniejszy obliczając rok narodzenia Chrystusa pomylił się o ładnych parę lat.
Dobra, ponarzekałem. W każdym razie posiedzieliśmy z Lilianną i Tomkiem przy Dixit’cie a potem przy potrawach różnych, w tym atrakcji wieczoru pt. flaczki z mrożonych kani, które nam pół zamrażarki zajmowały (a dzięki temu już nie zajmują).
Przepis tu, tylko zamiast boczniaków kanie. No i szampan był, dwa razy. O naszej północy i o oficjalnej, bo trzeba było zwierzaków doglądać jak strzelali.
A rano jak to zwykle po imprezie… niektórzy obudzili się w towarzystwie nie tych, których się spodziewali 😉 …
A niektórzy wstali wcześnie i czochrali się z mrówkojadem 🙂