A droga wiedzie w przód i w przód,
Choć się zaczęła tuż za progiem –
I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią – tak jak mogę…
Znużone stopy depczą szlak –
Aż w szerszą się rozpłynie drogę,
Gdzie strumień licznych dróg już wpadł…
A potem dokąd? – rzec nie mogę.
Na wschód! Tam musi być jakaś cywilizacja! Ta myśl przyświecała nam przy planowaniu najdłuższych do tej pory, bo aż 10 dniowych stokrotkowych wakacji. Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie Tomek, który zgodził się zostać z całym naszym inwentarzem (psy wyłączając) i za co mu z tego miejsca ponownie serdecznie dziękujemy!
A jak było? Intensywnie. 4 różne miejsca “na dłużej”, dużo dreptania, lasów, rzek i jezior, mało ludzi. Ale może po kolei…
28/29 czerwca. Wyjechaliśmy na noc. 3 kierowców, jeden śpi gdy dwóch czuwa, więc nie był to większy problem, choć do przejechania około 650km… Nawigacja pod sam koniec (od Drohiczyna) prowadzi nas po szutrowych drogach, ale bez problemu docieramy na miejsce o 7 rano. Gosia w Choroszczewie wita 🙂 Po średnio przespanej nocy cały dzień się obijamy, nie licząc zwiedzania posesji i wieczornej lekcji koszenia.
30 czerwca. Pojawia się propozycja odwiedzenia rodziców Michelle w Wiesce, 40km od miejsca, w którym jesteśmy. Ponieważ Miśka spędziła tam pół dzieciństwa i zna tam każdy kamyk, chce nas zabrać na długi spacer. Odpalamy maszynę i jedziemy. Na miejscu, po krótkiej socjalizacji, ruszamy w teren z psami. Lasy, łąki i Bug zajmują nam kilka godzin. Po szybkim obiedzie (z tego miejsca dziękujemy za gościnę!) ruszamy w drogę powrotną. A wieczorem jeszcze ognisko i integracja.
1 lipca. Znów wyprawa, tym razem do Mielnika, gdzie przeprawiamy się promem do Zabuża, a następnie wędrujemy nadbużańskimi lasami i łąkami. Potem powrót do Mielnika, wchodzimy jeszcze na Wzgórze Zamkowe i do kopalni kredy, a w drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o Świętą Górę prawosławia – Grabarkę.
2 lipca. Dzień wita nas strugami deszczu. Za to na śniadanie marzenie każdego dziecka – naleśniki z lodami! (zostały z dnia poprzedniego, lodówkę trzeba wyłączyć, a zabrać nie bardzo się da) Żegnamy się z Gosią (baaardzo dziękujemy za gościnę!!!) i ruszamy do Białowieży. Pogoda nie jest łaskawa, więc decydujemy się najpierw zmoknąć, a potem suszyć. Czyli najpierw spacer na Dziedzinkę, a potem muzeum BPN i jakiś obiad. Ale nie chce przestać padać… Nocujemy na kempingu – miało być pod namiotem, ale udaje nam się wyżebrać mały pokoik, który zajmujemy dość szczelnie. Wieczorem deszcz słabnie, więc robimy szybki wypad na Szlak Dębów Królewskich gdzie widzimy jelenia.
3 lipca. Sytuacja deszczowa znośniejsza. Oglądamy rezerwat pokazowy żubrów i ruszamy dalej. Ponieważ Droga Narewkowska jest zamknięta, jedziemy do Narewki naokoło przez Hajnówkę. Zostawiamy samochód i dreptamy na Carską Tropinę – w sumie ~14km. Nie spotykamy żywej duszy (również zwierzęcej), jedynie ślady i świeżą kupę żubra. Późnym popołudniem wyruszamy dalej. Nawigacja wymyśla sobie drogę przez Augustów i powyżej, w pewnym momencie jesteśmy 30km od Suwałk, ale potem już na zachód i o zachodzie słońca lądujemy w Dobrej Woli nad jeziorem Szostak. Po rozbiciu obozu odwiedzamy Sylwię, zjadamy zupę a Miśka sprawdza wyniki matur – zdała 🙂
4 lipca. Rano pływamy w jeziorze i zapoznajemy się z jego fauną, a później odwiedzamy ponownie Sylwię i wybieramy się na spacer po okolicy. Korzystając z gościnności gotujemy obiad i żarcie dla psów, a potem wracamy do naszego obozu nad jeziorem, gdzie wieczorem odwiedza nas Sylwia i ogniskujemy.
5 lipca. Po porannym pływaniu i pożegnaniowej kawie wyjeżdżamy z Dobrej Woli (dziękujemy za miłe przyjęcie!) i kierujemy się na zachód. Naszym celem są Wilkiejmy koło Jezioran, gdzie czekają na nas Ela i Wojtek oraz ich liczny zwierzyniec. Docieramy koło drugiej, witamy się z gospodarzami, końmi, kotami, psami i kozami (Simoną i uratowanym z pożaru Popiołkiem). Integrujemy się trochę a potem wyruszamy na spacer nad jezioro.
6 lipca. W okolicy nie ma sensownego lasu! Po konsultacji z OpenStreetMaps decydujemy się jechać do Międzylesia i podreptać po ogromnym lesie z zatopionymi w nim jeziorami, w tym z bardzo ciekawym jeziorem dystroficznym Błotnik. Aparat został pod wiatą w Wilkiejmach, więc zdjęć brak 🙂 Po powrocie wrzucamy kajaki na przyczepę, przyczepę podpinamy do busa i całością zestawu (szkoda, że nie zmierzyliśmy długości…) wyruszamy nad jezioro. Wiosłujemy do samego zachodu słońca, a wieczorem partyjka Cytadeli 🙂
7 lipca. Zbyt gorąco, żeby robić coś sensownego. Rano odwiedzamy ekojarmark w Jezioranach, gdzie zaopatrujemy się w sery przeróżne i słuchamy plotek. Potem strugamy konie naszych gospodarzy, a na zakończenie jedziemy baaardzo terenową drogą nad jezioro. Ostatnie pływania ludzi i psów, ostatnie łowienia wodnych stworów i po pożegnaniu z gospodarzami (z tego miejsca dziękujemy serdecznie Eli i Wojtkowi za gościnę!) ruszamy do domu. 680km, rozkopany Olsztyn, Płock nocą itp. 60km od celu nasz stokrotkobus odmawia posłuszeństwa i ostatni kawałek pokonujemy rozbici na dwie drużyny – jedna na lawecie, druga z Tomkiem, który nie zważając na wczesną porę przyjeżdża po nas do Niemczy.
8 lipca. Odsypiamy. Okazało się, że droga nad jezioro była zbyt terenowa i urwaliśmy silnik. Cud, że nie wypadł na drogę i przejechał jeszcze ponad 600km…
Powyższy opis sprawia wrażenie, jakbyśmy wszędzie biegali w ekspresowym tempie. W rzeczywistości było znacznie wolniej, spokojniej i bez spieszenia się gdziekolwiek…