O kicie za chwilę, bo wypadałoby w porządku chronologicznym. A porządek jest taki, że stokrotkowa jadalnia (robiąca również za salę wykładową) zbyt długo obywała się bez kominka. Tak dłużej być nie mogło. Zaczęliśmy od remontu komina i zainstalowania wkładu (zdjęcia niestety są wyrywkowe, bo w ferworze walki nikt o nich nie pamiętał). Przy okazji straciłem sporo włosów, bo wkręciły mi się w młot udarowy kując dziury na wyczystkę i trójnik do czopucha…
Kominek (a właściwie wolnostojący piecyk na drewno) przyjechał jakiś czas wcześniej, kupiony gdzieś z odzysku na jakiejś Tablicy czy Allegro. Stał smętnie i czekał na podłączenie i dorobienie nóżek…
Po pospawaniu, dokręceniu nóżek i wstępnym pasowaniu okazało się, że jedna rura jest za długa, a druga zbyt krótka. Należało zatem uciąć z jednej i dospawać do drugiej…
A potem już tylko zamontować…
Skoro zamontowane, to czas na testowe odpalenie:
No i tu dochodzimy do nieszczęsnej kwestii kitu. W czasie testowego palenia pękła bowiem szyba:
Rozkręcenie drzwiczek po wygaszeniu ujawniło, że ktoś przykleił uszczerbioną szybę “na sztywno” do drzwiczek (wciskając twardniejący kit między nią a drzwiczki), co ze względu na różną rozszerzalność cieplną szkła i stali spowodowało wiadomy efekt…
Usunięcie kitu zapobiegło dalszemu pękaniu, a szyba z malowiczym pęknięciem nie przeszkadza w korzystaniu z kojącego ciepełka 😉
I to co Maciek lubi najbardziej, czyli palenie 🙂 Mały piroman.