Jak pisałem ostatnio, utknęliśmy nieoczekiwanie na tydzień w tytułowym miejscu. Nie, nie tak zupełnie niespodziewanie – wyjazd w owo miejsce był jak najbardziej celowy. Podobnie jak ponad rok temu spotkaliśmy się bowiem w Parku w Grzegorzowicach na warsztatach kopytowych.
Niespodziewane było jedynie utknięcie… Początkowo nic nie zapowiadało nadchodzącego dramatu 😉 Droga przebiegała sprawnie, z kilkoma postojami w ładnych miejscach.
Aż tu nagle, po przejechaniu 400km i 30km przed osiągnięciem celu nasz pojazd odmówił posłuszeństwa. Na tyle skutecznie, że w Stajni w Parkui zabawiliśmy cały tydzień, choć to nie od razu stało się jasne.
Z pomocą dobrych dusz do Parku udało nam się dotrzeć porzuciwszy samochód gdzieś w Kielcach. Z wizją, że jednak w poniedziałek wracamy, rozpoczęliśmy weekendowe warsztaty (tzn. niektórzy się uczyli, a niektórzy byli skoncentrowani na paleniu liści 😉 ) wśród przepięknej jesieni…
Oczywiście nie samą nauką człowiek żyje, był więc i czas na spacery, a wieczorami spotykaliśmy się przy kominku:
W poniedziałek okazało się, że nasze wakacje potrwają przynajmniej do środy, a najprawdopodobniej do czwartu. Mogliśmy więc oddać się bez reszty relaksowi: spacerom, oglądaniu kopyt, prowadzeniu jazd, robieniu jedzenia, pieczeniu, wieczornym rozmowom itp.
Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. W czwartek wszystko było już naprawione i czas było opuścić Grzegorzowice… Dziękujemy Wam bardzo: Maju, Kubo i Danusiu, za ciepłe przyjęcie; na pewno jeszcze wrócimy, tym razem może bez konieczności psucia pojazdów 😉
P.S. Tam naprawdę nie ma internetu. Taki komórkowy jest w śladowych ilościach; tak śladowych, że nawet nie warto próbować go używać – frustracja gwarantowana.
P.S.S. Dziękuję Kubie za zdjęcia!