Zaczęło się nieśmiało od kilku pomidorków, a teraz keczupy z cukinią i dynią leją się litrami, co zapewne zawdzięczamy wszechobecnej suszy, której nie lubi zaraza.
Przypadkiem odkryliśmy, że zasadzone ogórki nie zostały zjedzone przez wszędobylskie ślimaki i nawet obrodziły na tyle, że można, a nawet trzeba było je ukisić.
A pozbywając się znacznych objętości ogórecznika, który wyrósł dziko między rabatami i utrudniał nam życie, nie mogliśmy nie wykorzystać jego kwiatów – ze słonecznikiem stworzyły całkiem niezłe pesto.
Powoli zaczęliśmy zbierać też cebulę (a właściwie czosnek cebulę). Niektóre sztuki ledwo mieszczą się w dłoni – jedna wystarczy na obiad dla piątki.
Na czosnek pospolity także przyszedł czas. Udało się go upleść w tradycyjne warkocze, toteż powiesiliśmy go w szklarni (w tle dosuszają się nasiona jarmużu).