Pomysł na stworzenie zegara sięga jesieni zeszłego roku, kiedy to przedzierałam się przez wiele innych kiczowatych (moich własnych, rzecz jasna) pomysłów na stokrotkowy prezent.
Wybór padł na praktyczność, która w ferworze walki została zastąpiona fajnością – zaraz się przekonacie, w czym tkwi szkopuł.
Niestety – zmiana koloru farbami olejnymi spowodowała, że dokończenie go na czas stało się niemożliwe. I tak to zegar dojrzewał do wakacji.
Praktyczność. To nie mógł być zwykły zegar – i wcale nie chodzi o to, że jest dwudziestoczterogodzinny, co powoduje, że czytanie go jest dla nas na razie nieco kłopotliwe (godzinowa wskazówka sobie, a minutowa sobie). Musiał być fajny.
Fajność. Nic dodać, nic ująć: